Przyjęto Traktat Montrealski o Ochronie Przyrody
Do 2030 r. co najmniej 30% obszaru lądowego świata trzeba objąć urzędową ochroną. Celem jest zachowanie różnorodności biologicznej. Co to oznacza dla rolników?
Spadek bioróżnorodności jest obserwowany na całym świecie – taką ogólną tezę postawiono przed przedstawicielami państw, organizacji pozarządowych i naukowcami, którzy pod koniec grudnia obradowali w Montrealu (Kanada) podczas konferencji zorganizowanej przez ONZ (Organizację Narodów Zjednoczonych). Przy tej okazji przedstawiono wiele pomysłów na powstrzymanie tego zjawiska. Pojawiły się też dwa sygnały, które mogą zaniepokoić rolników. Po pierwsze, uznano ich za współwinnych ograniczaniu występowania oraz wymieraniu gatunków (utratę bioróżnorodności). Po drugie, podjęto postanowienie, aby do 2030 r. 30% powierzchni globu objąć ochroną. Zobowiązanie to ma w jednakowym stopniu dotyczyć wszystkich krajów.
Ponad 9 mln hektarów pod ochroną?
Jeśli przymierzyć to do warunków naszego kraju, wielu rolników zostanie zmuszonych do zmiany sposobu gospodarowania, ale przy odpowiednim wsparciu. Przy blisko 18 mln ha gruntów rolnych 30% daje ok. 5,5 mln ha. Można przypuszczać, że niewielu rolników jest gotowych dobrowolnie oddać 1/3 swojej ziemi na rezerwat przyrody. Jednak w praktyce może to być o wiele więcej. Ujmując całą powierzchnię naszego kraju – nieco ponad 31 mln ha – wspomniane 30% daje ponad 9 mln ha, które trzeba będzie chronić. Z tego bilansu trzeba wyłączyć ludzkie osiedla, zakłady przemysłowe i szlaki komunikacyjne, które trudno przekształcić w obszary sprzyjające ochronie przyrody. To oznacza, że lwia część ziemi musi pochodzić z rolnictwa i leśnictwa.
Pojawiły się też inne niepokojące tezy. Otóż uznano, że dopłaty obszarowe w rolnictwie również są szkodliwe dla klimatu, bo rolnicy wprowadzają do środowiska za dużo azotu i pestycydów. Ten wniosek jakoś dziwnie nawiązuje do jednego z założeń Zielonego Ładu wdrażanego przez Komisję Europejską, które ma na celu znaczną redukcję zużycia nawozów azotowych i środków ochrony roślin do końca bieżącej dekady. W tej sytuacji rolnicy nie bez powodu obawiają się ograniczeń w użytkowaniu swoich gruntów i innych nowych reżimów.
Wytyczanie na masową skalę nowych obszarów służących ochronie przyrody może być łatwe w krajach, gdzie udział powierzchni zajmowanej przez rolnictwo jest niski. Europy raczej to nie dotyczy. Być może pojawia się tu szansa dla pewnej grupy rolników na nową formę aktywności, ale najpierw trzeba doprecyzować pewne definicje. Czy w ewentualnym nowym światowym porozumieniu dotyczącym ochrony przyrody warunek będą spełniały tylko rezerwaty przyrody lub parki narodowe? Jeśli tak, to niektóre kraje nie będą w stanie spełnić tego wymogu.
Zdecydowanie łatwiej będzie spełnić ten warunek, jeśli za obszary chronione będą uznawane takie, w których przyrodzie po prostu zrobi się więcej miejsca. Jednak to również wymagałoby ustępstw ze strony rolników, gdyż w każdym przypadku musieliby zrezygnować z części terenów produkcyjnych. Można się domyślać, że wstępem do takiego sposobu gospodarowania są właśnie wprowadzane ekoschematy. Niestety, na razie brakuje im atrakcyjności.
Chleb i mięso czy szczaw i mirabelki?
Posłużenie się rolnictwem jako narzędziem do tworzenia obszarów chronionych jest sprytnym posunięciem. Rolnicy są rozproszeni po całym świecie, a jednocześnie zarządzają terenami, które z punktu rozwoju życia biologicznego są bardzo wydajne. Ponadto doskonale znają warunki tych miejsc i mają odpowiednie zaplecze, żeby je przekształcać. Jeśli rolników chce się przekonać do zmiany funkcjonowania, to muszą oni poczuć ochronę przyrody w swoich portfelach i na pewno nie jako koszt. Nie ulega też wątpliwości, że jeśli dojdzie do masowego wyłączenia ogromnych terenów, to pod wielkim znakiem zapytania stanie kwestia wyżywienia całej ludzkiej populacji.