Nadwyżki ziarna skarmić, ale kim?
Minister, który wiosną obiecał rolnikom rozwiązanie problemu nadpodaży na rynku zbóż, zakończył urzędowanie. Problem pozostał nierozwiązany i sam się nie rozwiąże.
Według różnych źródeł nadwyżka zbóż, jaka wymaga pilnego zdjęcia z naszego rynku (eksportu) wynosi 7-9 mln t. Jest to ilość, jaką wszystkie nasze porty morskie mogą maksymalnie przeładować w ciągu 12 miesięcy. To jest główna przeszkoda, która nie pozwoli nam zarobić w przyszłym roku, kiedy ceny zbóż na świecie zaczną rosnąć. Z tego samego powodu nie zarobimy na transferze ukraińskiego zboża.
Czy w Nowy Rok granica zostanie otwarta?
Odkąd Polska wraz z czterema innymi krajami zdecydowały się zamknąć swoje rynki na ukraińskie zboże, z Brukseli płynęło wiele nakazów, żeby cofnąć te decyzje. Ostatecznie stanęło na tym, że Polska do końca tego roku nie będzie przyjmowała ziarna z Ukrainy. W ostatnich tygodniach dyskusje na ten temat ucichły i nie bardzo wiadomo, co będzie potem oraz jakie decyzje w tej sprawie podejmie nowy rząd?
Nie można wykluczyć, że część producentów pasz i przetwórców zbóż czeka na otwarcie importu z Ukrainy. Przed rokiem dobrze na tym zarabiały aż do momentu, gdy popyt na ich produkty zaczął spadać, a wraz z nimi ceny zbóż. Wówczas rynek zaczął się sam regulować i ukraińskie ziarno już nie było takie atrakcyjne, zwłaszcza że jego jakość pozostawiała wiele do życzenia. Co może się wydarzyć niebawem?
- Sprawdź: Australia odrzuca unijne warunki
Otóż ogólna chłonność polskiego rynku na importowane zboże do najbliższych żniw będzie zerowa. Wprawdzie lokalnie pojawia się zapotrzebowanie na ziarno chlebowe, które może ktoś sprowadzi w ograniczonych ilościach. Natomiast na osławione ziarno "techniczne" może brakować chętnych, chyba że ktoś zorganizuje taką dostawę pod zamówienie konkretnego klienta. Jednak przy obecnej sytuacji cenowej na naszym rynku konkurencyjne ziarno importowane musiałoby być wyjątkowo tanie.
Kto ma zjeść gorsze nadwyżki?
Nadwyżki zbożowe nie są w Polsce niczym nowym. Generujemy je od kilkudziesięciu lat. Do niedawna radziliśmy sobie z nimi poprzez eksport lub intensyfikację produkcji zwierzęcej. Obecnie ten drugi wariant nie wchodzi w grę. Wskutek unijnej polityki i kolejnych plag z Fransem Timmermansem na czele, całe europejskie rolnictwo przechodzi kryzys produkcji zwierzęcej. Niedawno z biura komisarza Janusza Wojciechowskiego wypłynęła informacja, że liczba gospodarstw prowadzących produkcję zwierzęcą w Europie spadła w ciągu 10 lat o 40%. Wprawdzie likwidowane były przede wszystkim mniejsze stada, ale większe farmy nie rekompensowały równolegle tych ubytków.
Zatem produkcja żywności pochodzenia zwierzęcego sukcesywnie maleje, co unijni politycy próbują łatać porozumieniami o wolnym handlu z regionami świata cechującymi się znacznymi nadwyżkami. W tej sytuacji zapotrzebowanie na pasze w Europie spada i w najbliższych latach nikt tego trendu nie odwróci, zwłaszcza w produkcji zwierząt jednomnożnych.