Samo „chcenie” znów nie wystarczyło

Kolejna próba wycofania z użycia środków do żywienia zwierząt produkowanych na bazie lub z udziałem GMO skończyła się fiaskiem. Następna będzie za 2 lata.

Odkąd kilkanaście lat temu jeden z naszych butnych polityków rzucił pomysłem, żeby Polska zupełnie zrezygnowała z importu komponentów paszowych produkowanych na bazie genetycznie zmodyfikowanych roślin (GMO), podjęto przymiarki do jego realizacji. Sporządzone wówczas naprędce analizy i bilanse wykazały, że skutki takiej decyzji byłyby nazbyt kosztowne. Kryzys białkowy na rynku pasz wcześniej pogłębił się wskutek całkowitego zakazu używania mączek mięsnych i kostnych w żywieniu zwierząt gospodarskich.

Ostatnie dziesięciolecie obfitowało w badania nad przydatnością licznej grupy odmian soi w Polsce. Pojawiło się też wiele prywatnych inicjatyw wdrożeniowych, które w dużej części dawały obiecujące wyniki. Do sukcesu zabrakło masowych odbiorców, którzy byliby zainteresowani tłoczeniem oleju z nasion. Zbywanie nasion soi wyłącznie na cele paszowe nie wytrzymuje kalkulacji opłacalności uprawy.

Znając te realia polski parlament kilka lat temu postanowił, że od stycznia 2021 r. zacznie obowiązywać w Polsce całkowity zakaz używania do produkcji pasz komponentów mających cokolwiek wspólnego z GMO. Warto pamiętać, że ten ambitny cel pierwotnie przyjęto w 2006 r., a potem co kilka lat odraczano graniczny termin. I teraz znów się okazało, że jest to pobożne życzenie, ale żeby wyjść z twarzą zaproponowano nowy termin – 1 stycznia 2023 r.

Nie jestem ekspertem rynkowym, ani doradcą premiera, ale już dziś mogę ocenić, że ten nowy termin jest mało realny. Nasz import śruty sojowej wynosi 2,5 mln t rocznie, a pokrycie zapotrzebowania na komponenty wysokobiałkowe ze źródeł krajowych sięga zaledwie 30%. Sytuację częściowo, ale nie całkowicie, mogłoby poprawić zniesienie zakazu używania mączek mięsnych i kostnych, nad czym głowią się już niektórzy członkowie rządu.

© Materiał chroniony prawem autorskim. Zasady przedruków w regulaminie.