Nawozy drożeją, jak co roku
Sezonowe podwyżki środków do produkcji rolnej nikogo nie dziwią. Ale regionalne różnice sięgające kilkudziesięciu procent jest już trudniej uzasadnić.
Jednym z symptomów zbliżania się kolejnego sezonu wegetacyjnego jest wzrost cen nawozów. W warunkach gospodarki rynkowej jest to zrozumiałe, że zwiększony popyt stymuluje ceny. W niektórych sytuacjach podwyżki wydają się zaskakująco duże. Wówczas producenci nawozów lub ich dystrybutorzy usprawiedliwiają to rosnącymi kosztami energii, surowców, gazu, transportu i opłat środowiskowych.
Wiele z tych argumentów wydaje się oczywiste. Jednak czym wyjaśnić fakt, że cena danego nawozu, produkowanego przez tego samego producenta może się różnić o ponad 20% tylko dlatego, że jest sprzedawany w innym województwie. Takie zjawiska obecnie najbardziej dotyczą nawozów azotowych i najczęściej dotyczą Dolnego Śląska. Wyjaśnienie może być tu tylko takie, że ważniejszy od tego, kto produkuje, jest ten, kto ma kontakt z docelowym odbiorcą. Regionalni czy nawet lokalni dystrybutorzy są lepiej zorientowani w chłonności rynku i samodzielnie kalkulują, na ile można przycisnąć klientów.
Jak się bronić przed tego typu wyzyskiem? Przede wszystkim zapomnieć o lojalności wobec chciwego sprzedawcy, bo taki sentyment w handlu w ogóle nie powinien mieć miejsca. Drugi argument to taki, że to dystrybutor zarabia dzięki rolnikom, a nie na odwrót. Zatem jeśli zakusy dostawcy przyjmują znamiona pazerności, to trzeba rozważyć poszukanie innego. Taka decyzja okaże się efektywna najszybciej w gospodarstwach, w których potrzeby materiałowe są duże.